Zaraz przecież to jakaś siermiężna nuda z pierwiastkiem bogoojczyźnianym, czymś co nie przystoi polactwu, które bardziej identyfikuje się z byciem „unijczykiem”, niż z bycia Polakiem, Rodakiem, Borowiakiem.
A g…k prawda!
Właśnie to jest w nas wspaniale, że w większości identyfikujemy się z własnym państwem, a jeszcze bardziej z regionem, dalej, z miastem, dzielnicą, ulicą. Zabrzmiało braunizmem? Miało, to najlepszy czas na własną identyfikację i odświeżeniem pamięci kim się jest i skąd pochodzi – tożsamość!
Skoro tak, to ważnymi są historia i tradycja. Tych na naszym ternie nie brakuje, choć mamy szczęście / nieszczęście być na skraju dwóch kultur. Kim jesteśmy? Podobno Borowiakami, choć ta definicja bywa dość nieprecyzyjna. I właśnie w tym momencie na wagę złota są prace: felietony, fotoreportaże, pogadanki, inscenizacje i książki regionalistki, pani Marii Ollick, która od lat kultywuje swoje pasje, dzieląc się nimi ze społeczeństwem.
Tak było i tym razem. Spotkanie z publicznością odbyło się w miniony piątek w miejscu tak chętnie prze nas odwiedzanym w przeszłości – Muzeum Borów Tucholskich (przed sprzedażą). To dobrze, że to wyjątkowe miejsce zachowało kadrę niemniej zaangażowaną w kapitalną robotę, jak wspomniana wcześniej pani Maria.
Tak właściwie cała reszta jest bez znaczenia, bo miejsce tworzą nie tylko eksponaty, ale ludzie! Nie warto im przeszkadzać, bo przyjdziemy od delikwentów z tęgim, niby młot – piórem. Skoro wspominamy wyjątkowe chwile, to trzeba opowiedzieć i o tym, że piątkowe spotkanie podkreśliły jeszcze cztery dodatkowe, wyjątkowe osoby: duszpasterz z pobliskiej parafii – ks. Ireneusz Kalf oraz jeden z naszych ulubionych zespołów 3 + 1. Wszystko to jednak nie miałoby sensu bez publiczności, a ta szczelnie wypełniła jedną z sal wystawowych.
Odprawiono nabożeństwo „Majowe”, później prezentacja Marii Ollick poświęcona kapliczkom figurom przydrożnym, aż wreszcie chwila, na którą czekaliśmy, a którą „pięknie” zakłóciły nam lokalne zagłuszaczki w postaci urządzeń scenicznych – zespół 3 + 1.
(mrf.)