Tę sprawę można rozpatrywać w kilku kategoriach: celowego działania, niechlujstwa lub cudu, jedno jest pewne, wiadukt kolejowy u zbiegu Sępoleńskiej i Czarnej Drogi w Tucholi znowu ma chyba problem.
Mówiąc o celowym działaniu zakładamy, że pojawiająca się na jednym z „filarów”, u jego dołu woda, stanowi naturalny sposób odwodnienia skarpy. drugi, rozpatrujemy w kategorii cudu, ktoś może zinterpretować tworzący się obraz na filarze jednoznacznie. Trzecia kategoria, ewidentnie ktoś coś sknocił. Zakładamy trzecią możliwość i idziemy do budowlańca z wieloletnią praktyką, zapytać o co tu u diabła chodzi?
Nie minęło dużo czasu od chwili, gdy wiadukt o którym mowa, zaczął się dosłownie rozłazić, alarmowaliśmy o tym i w efekcie mądre głowisie przykleiły betonem kawałki szkła w miejscach pęknięć i obserwowały czy się powiększą. Dobry, wypróbowany sposób, strzeliły wszystkie. dokonano remontu, wiadukt pięknie prezentował się do chwili, kiedy jakiś lokalny idiota nie wysmarował go farbą.
Pomińmy to, a zajmijmy się sednem.
Część wiaduktu podcieka i to intensywnie, woda strumyczkiem spływa sobie do miejskiej kanalizacji burzowej. Kto wie, może to źródełko z cudowną wodą, a może to tylko brak zwykłego odwodnienia skarpy lub całej konstrukcji. Wspomniany budowlaniec mówi krótko, brak rury drenażowej i tyle.
Podobno kropla drąży skałę, teraz to już strumyczek, ale kiedy będzie wodospad, ktoś ucierpi, to pewne.
Poddajemy pod uwagę władzom miasta, bo na kolej nie mamy co liczyć, to państwo w państwie i ma w nosie wszystkich, o czym przekonaliśmy się my, radni, a nawet najwyższe władze samorządowe, choć w innych sprawach.
(red.)