Wydawałoby się, że o tucholskim szpitalu napisano już wszystko. Co wiemy na pewno? Mamy pewność co do tego, że budynek usytuowano przy ulicy Nowodworskiego w Tucholi. Wiemy że stoi, nikt go na szczęście nie wysadził w powietrze, a przed nim zobaczyć można karetki pogotowia. Wiemy też, że te ostatnie ruszają do akcji wtedy, gdy coś się dzieje. Prędzej, czy później docierają one do wymagających pomocy ludzi i tak ma być!
Wiemy też, że o ile wymaga tego sytuacja, chorzy lub ofiary wypadków trafiają do Bydgoszczy, za pośrednictwem latających karetek LPR-u.
Jasno z tego wynika, że szpital działa, ale gdybyśmy rozpatrywali wyłącznie pomoc doraźną, to nie potrzeba nam szpitala, jako lecznicy ludzi wymagających hospitalizacji, a lokalnego ośrodka zdrowia, które nawiasem mówiąc też mamy i to w liczbie aż dwóch.
Skoro tak, to pomiędzy nimi wszystkimi powinna wytworzyć się forma konkurencji. Zostawmy to, bo to inny temat rozważań w które też był zaangażowany Nasz szpital.
Mówienie, czy pisanie o pracy tucholskiego szpitala od zawsze wypełnione jest nutą niepewności, ponieważ ten rygorystycznie pilnuje swoich tajemnic. Opinia społeczna dowiaduje się o pewnych sprawach wyłącznie za pośrednictwem dociekliwych radnych lub w sytuacjach skrajnych, z… mediów.
Jest oczywiście łącznik tego wszystkiego, a jest nim administracja szpitala. Niczym nowym jest to, że od lat twierdzimy, że tę należy natychmiast wymienić i to w całości.
Niestety, widać wyraźnie, że spółka o tej samej nazwie nie dostrzega skali problemu, a to już bardzo złe zjawisko. Niestety ten wniosek może być bezzasadny, ponieważ efekty walnych zgromadzeń udziałowców spółki nie są nam nieznane, a tym bardziej mieszkańcom powiatu.
Wiemy też i to z całą pewnością, że problem z udzielaniem pomocy w szpitalu istnieje, czego potwierdzeniem są skargi od naszych czytelników.
Po publikacji materiału pt. „Quo vadis tucholski szpitalu?” tylko ich przybyło.
Jeden z nich w sposób szczególny przykuł naszą uwagę, mianowicie list rozgoryczonej Czytelniczki, która miała nieszczęście zderzyć się z rzeczywistością pracy tucholskiego szpitala i to w sposób bezpośredni.
Zakładając, że to konkretne wydarzenie nie jest prowokacją, można wysnuć wniosek, że mamy do czynienia z niekończącym się pasmem obojętności, którego nie można usprawiedliwić wyłącznie brakiem lekarzy. Można nawet wysnuć kolejny ostrożny wniosek, że lekarze jeszcze pracujący w Naszym szpitalu nie o wszystkim wiedzą, co dzieje się w tych murach kilka pięter niżej, lub kilkadziesiąt metrów dalej.
Skąd pomysł, aby o tucholskim szpitalu wyrażać się „Nasz”? Tego chyba wyjaśniać nie trzeba, ale przypomnijmy, że to my łożymy na jego utrzymanie i to my od lat borykamy się z problemami finansowymi Starostwa Powiatowego w Tucholi, które wdrożyło i wykonało plan naprawczy, a ten właśnie się zakończył.
Oczywiście, składowych było więcej, ale szpital jakimś dziwnym trafem generuje koszty do dzisiaj.
Wreszcie doszło do buntu gospodarzy gmin, którzy niekończącym się inwestycjom szpitalnym powiedzieli dosyć i był to bez wątpienia krok milowy, który postawił prezesa szpitala w pozycji żebraka – przykra sytuacja, ale wyłącznie dla Niego.
Co z tego, że szpital się rozrósł, został unowocześniony, zadbał o ochronę środowiska, skoro nie zapewnia według pacjentów ich podstawowych potrzeb? Sytuację dodatkowo pogłębiła sprawa zarazy, którą rząd sztucznie utrzymuje i okresowo podsyca.
Umierają ludzie i to jest fakt, tak było i będzie zawsze, ale istotne są powody w wyniku których ten proces zdecydowanie zwiększył się, sądząc tylko po ilości klepsydr na tablicach ogłoszeń i drzwiach budynków.
Jasne, że zdajemy sobie sprawę z tego, że powód tragedii jest tylko jeden – zaraza.
Powszechnie mówi się o tym, że winę ponosi bezimienny „system”, uściślając, winny jest rząd, tak przynajmniej w jednej z ostatnich sesji z udziałem prezesa spółki można wywnioskować, kiedy wspomniany ilość zgonów przyrównał do ilości ofiar w potencjalnym, lokalnym konflikcie zbrojnym.
Oczywiście miał rację, ale jednocześnie odrobina pretensji w głosie stosunku do Burmistrza Tucholi, który w trosce o mieszkańców i w dobrej wierze, czując się odpowiedzialnym za ich bezpieczeństwo wraz z lokalnym MCL-em*, stworzyli punkt szczepień na terenie tucholskiego OSiR-u.
Mieszkańcy chętnie skorzystali z możliwości zaszczepienia się przeciwko chorobie, która według mediów przybrała krytyczną formę „fal”. Zapewniono komfortowe warunki z których chętnie skorzystali.
Kiedy nie wiadomo o co chodzi w grę wchodzą pieniądze, a rząd wykładał spore kwoty, Nasz szpital też mógł po nie sięgnąć w szczycie zachorowalności. Przespał tę chwilę? Nic podobnego, ale wina się rozmyła gdzieś pomiędzy faktami, a teoriami spiskowymi.
Oczywiście, wiemy o co chodzi, ale brakuje dokumentów, aby sytuację można rozpatrywać tak, jak nakreśliła ją rzeczywistość. Musimy ją odrzucić i umieścić w kategorii „plotka”.
Sięgnijmy do faktów.
Czytelniczka napisała:
Otóż pozbawiono nas możliwości prześwietleń zębów.. Odsyłają pacjentów do Śliwic*** lub Chojnic.. Jak to rozumieć. że wieś ma takie urządzenie, a szpital w 14 tyś. mieście nie?
Okrutne pytanie? Nic podobnego, to tylko potwierdzenie obserwacji wcześniejszych.
Sięgnijmy do królowej nauk (przynajmniej według piszącego) – historii. Dawno, dawno temu w tej galaktyce, bliżej, na Ziemi w Tucholi, funkcjonował tzw. szpital zakaźny. Po wielu latach został zamknięty, a później spalił się lub został spalony, jak było faktycznie, pewnie nigdy się nie dowiemy. Minęła wieczność i historia powtórzyła się, obecny szpital najpopularniejszą chorobą zakaźną w świecie znowu stoi. Liczą się testy, paszporty, łamanie klauzuli RODO**, to obecnie największa wartość człowieka, który bez odpowiednich papierków stanowi zagrożenie, również dla szpitala ( w domyśle kadry i pacjentów).
Dzięki brakowi polityki informacyjnej nie wiemy co jest powodem tego, że nie można wykonać takiej czynności diagnostycznej – prześwietlenia zęba. Widać wyraźnie, że ośrodek zdrowia w Kęsowie, pod tym względem, stoi znacznie wyżej od szpitala tucholskiego. Kwestii placówki w Chojnicach nie podejmujemy, bo pomimo problemów, szpital chojnicki stanowić może wzorzec.
Zanim przejdziemy do kolejnego listu wyjaśnijmy jedno pojęcie – karta DILO.
Karta DiLO?
To Karta Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego, a ta jest ważnym elementem Pakietu Onkologicznego, wprowadzonego w 2015 roku. Karta należy do pacjenta, zastępuje skierowanie i dokumentuje cały proces diagnostyki i leczenia raka. Kartę DiLO może wydać lekarz rodzinny, lekarz w poradni specjalistycznej lub… szpital.
Ta sama Czytelniczka napisała :
Miałam do czynienia z w w/w szpitalem..
Procedury, które tam obowiązują są szokujące.. Pacjentka z kartą Dilo czekała 3h na SOR.. Gdy zagroziła wezwaniem policji pojawił się lekarz.. Złożyła skargę do Pana Prezesa..
Do dziś bez odzewu.. to co się tam dzieje od jakiegoś czasu wskazuje, że nasz szpital to bardziej prywatny folwark, niż placówka służąca pacjentom…
Gorzkie słowa, niestety, od lat odbieramy podobne skargi, nie ma dnia, aby w naszej poczcie nie znalazły się krytyczne słowa, które dotyczą Naszego szpitala.
Co ciekawe i zarazem ważne, rzadkością są skargi kierowane wobec personelu na oddziałach, ten fakt można uznać za wykładnię tego, że problem nie tkwi w personelu i procesie leczenia, a w organizacji pracy szpitala, czyli kolejny argument skierowany wobec pionu administracyjnego szpitala.
Ta sama Czytelniczka napisała:
Rozmawiam z ludźmi i z przykrością stwierdzam. że nie jestem pojedynczym przypadkiem..
Włodarzy również jakoś nie bardzo ten temat interesuje.. Więc schorowani ludzie odrzucani są, jak parzący kartofel..
Może czas byłby, żeby zorganizować otwartą dla mieszkańców Radę Gminy..
Może Panowie pozamykani w pokoikach z pleksą nie mają pojęcia co się dzieje w ich mieście.. Może trzeba im przypomnieć kogo reprezentują i kto ich wybrał.. A przede wszystkim, kto płaci im pensje?
To częsty i powszechny błąd, tutaj musimy stanąć w częściowej obronie władz w tym przypadku władz Starostwa Powiatowego ( ma największy udział w szpitalnej spółce).
Sesje Rady Powiatu są spotkaniami otwartymi, również dla mieszkańców. W sesji udział wziąć może każdy, ba, nawet po wcześniejszym ustaleniu z szefową rady, mieszkaniec może zabrać głos i swobodnie się wypowiedzieć. Inaczej jest, kiedy sesje prowadzone są zdalnie, ale i wtedy można poprosić o głos z tą różnicą, że pytanie zadaje się za pośrednictwem komunikatora.
Warto też zdawać sobie sprawę z tego, że można skorzystać z pomocy radnego, który wystąpi w imieniu mieszkańca. Warunek, trzeba wiedzieć kto to taki, ale skoro bierzemy udział w wyborach samorządowych, taka wiedza jest oczywistością. Jeżeli zawiedzie pamięć, zawsze można to ustalić z pomocą Biuletynu Informacji Publicznej, który dostępny jest w witrynie konkretnej jednostki.
Podobne zasady obowiązują wobec Rady Miejskiej.
Co do zamykania się urzędników w pleksiglasowych klatkach, to zwyczajna nieprawda. Owszem są zmiany, kiedy interesanta przyjmuje się z zachowaniem zasad ostrożności, ale zwyczajowo wystarczającymi są: maska, dystans i płyn dezynfekcyjny i… moc kpin ze strony czytających.
Faktem jest jednak, że nasze interesy reprezentują gospodarze terenu, wynajęliśmy ich do pracy na naszą rzecz i płacimy im za to. Zapewniamy, oni doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Listów w podobnym tonie są dziesiątki w skali tygodnia, kiedy przemnożymy to razy kilka lat, robi się… nieprzyjemnie.
Jak rozwiązać problem mieszkańców w konfrontacji ze szpitalem?
To dość proste, potrzeba odpowiedzialności szpitala i odrobiny konsekwencji ze strony pacjentów, którzy powinni solidarnie zmusić do reakcji swoich radnych oraz gospodarzy miasta.
Należy powołać komisję, która dokona niespodziewanej ( o każdej porze dnia i nocy) wizji lokalnej, a ta da nam konkretną odpowiedź na pytania fundamentalne, od chwili wejścia potencjalnego pacjenta do szpitalnych czeluści, aż po jego wyjście. Jak tego dokonać? Należy stworzyć ankietę w której ujęte będą konkretne pytania.
Ankieta powinna pojawić się we wszystkich dostępnych miejscach sfery publicznej, z naciskiem na witryny samorządowe i media społecznościowe.
Warto także skorzystać z mediów tradycyjnych( ludzie starsi ciągle korzystają np. z gazet) gdzie ankieta pojawiłaby się jako dodatek, z wyraźnym zaznaczeniem, gdzie ją oddać po wypełnieniu.
Komisja Zdrowia przy starostwie powinna te ankiety przeanalizować, wyciągnąć wnioski, a następnie zmusić np. starostę do bezpośredniej reakcji, oczywiście z udziałem przedstawiciela rady.
Nie potrzeba do tego specjalnych nakładów i drastycznych cięć (finansowych), chyba że wyciągnięte wnioski będą jednoznaczne i wiążące, wtedy problem musi zostać rozstrzygnięty przez udziałowców szpitalnej spółki.
Wyjściem ostatecznym może być likwidacja spółki i oddanie szpitala do dyspozycji wojewody, co oznaczać będzie przejęcie jednostki przez państwo. To ostateczność, ale i tej na obecnym etapie problemów, wykluczać nie wolno.
Sprawę powinni przemyśleć wszyscy zainteresowani, gra toczy się nie o politykę, wpływy i pieniądze, a o życie pacjentów, kiedy wszyscy ten fakt sobie uświadomią, to może zadziała zdrowy rozsądek pospołu z wyrzutami sumienia, zakładając, że ten deficytowy towar ciągle jest w cenie i obecny jest w głowach decydentów.
W każdej innej sytuacji potrzeba działań powszechnych, nawet drastycznych, ale dopuszczonych prawem.
Ot i tyle…
(mrf.)
*MCL – Miejskie Centrum Lekarskie
**RODO – Ogólne rozporządzenie o ochronie danych, inaczej rozporządzenie o ochronie danych osobowych.
*** Kęsowo – Autorka listu sprostowała tę informację 07.02 2022 o godzinie 8:38. Cyt. „To nie było Kęsowo tylko Śliwice. Przepraszam za wprowadzenie w błąd..”